Jeśli Ouidah było lekcją historii, to Grand-Popo jest lekcją przyrody i absolutnego relaksu. To cichy zakątek Beninu, wciśnięty między rzekę Mono a Ocean Atlantycki. Zamiast pędzić, tutaj się płynie.
Wynajęliśmy łódź i ruszyliśmy na rejs po lagunie. Woda jest tu spokojna jak tafla szkła. Wpłynęliśmy w gęsty las namorzynowy. Widok splątanych korzeni wystających z wody, tworzących naturalne tunele, jest niesamowity. Jest tu cicho, tylko cichy warkot silnika i śpiew ptaków. Zieleń bije po oczach, dając przyjemny cień i chłód.
Zatrzymaliśmy się w małej, odizolowanej wiosce na wyspie. Życie toczy się tu wokół jednego: soli. Ale nie wydobywa się jej w kopalni, ani nie odparowuje prosto z wody morskiej w basenach. Miejscowe kobiety pokazały nam unikalną, starą metodę:
Zbierają zasoloną ziemię z okolicy.
Wsypują ją do specjalnych koszy-filtrów i przelewają wodą, wypłukując sól.
Uzyskaną solankę gotują w wielkich garach na ognisku, aż woda wyparuje.
Na dnie zostaje czysta, biała sól. To niesamowicie ciężka praca w tropikalnym upale, ale efekt jest imponujący.
Na koniec dopłynęliśmy do magicznego miejsca zwanego Bouche du Roy (Usta Króla). To tutaj rzeka Mono wpada do Atlantyku. Widać wyraźną linię, gdzie spokojna woda rzeczna miesza się z potężnymi, oceanicznymi falami.
Wyszliśmy na piaszczystą mierzeję, żeby obejrzeć zachód słońca. I wtedy piasek zaczął się... ruszać.