Dotarliśmy do Porto-Novo. Ciekawostka: to jest oficjalna stolica Beninu, choć wszyscy myślą, że to Cotonou. Tutaj czas płynie wolniej, a ulice pamiętają czasy, gdy wracali tu wyzwoleni niewolnicy z Brazylii.
Zaparkowaliśmy w cieniu potężnej Katedry Notre-Dame. Jej fasada w kolorach ochry i czerwieni wygląda bajkowo na tle błękitnego nieba. Zwiedziliśmy wnętrze – proste, ale majestatyczne. Modlitwa o wytrzymałość uszczelki pod głowicą odmówiona, więc ruszamy w miasto na piechotę.
Porto-Novo to miasto pomników. Najpierw Place Toffa. Stoi tu wielki pomnik króla Toffa I – człowieka, który (w przeciwieństwie do kolegów z Abomey) podpisał traktat z Francuzami. Jego postać dumnie spogląda na miasto. Kawałek dalej – Panteon Negro. To miejsce hołdu dla czarnej historii i kultury. W tym upale spacer między pomnikami to wyzwanie, ale czuć tu ducha dumy narodowej.
Żeby dostać się do kolejnej atrakcji, musieliśmy przebić się przez trzewia miasta – Grand Marché (Wielki Targ). To jest żywioł! Lawirowaliśmy między górami papryczek, stoiskami z materiałami i sprzedawcami wszystkiego. Zapachy przypraw mieszały się ze spalinami skuterów.
I nagle, wyłania się on. Wielki Meczet (Grande Mosquée). Patrzysz i nie wierzysz. Wygląda jak barokowy, kolorowy kościół w Salvadorze de Bahia. A to meczet! Zbudowali go afro-brazylijscy "powrotnicy" w XIX wieku. To absolutny unikat architektoniczny – minarety wyglądają jak dzwonnice, a zdobienia to czysty styl kolonialny. Coś pięknego!
Na koniec krótki rzut oka na Musée Honmé (Pałac Królewski) – labirynt dziedzińców, gdzie żyli królowie Porto-Novo. Jest skromniejszy niż ten w Abomey, ale bardziej "ludzki".
Ale prawdziwy szok czekał nas kawałek dalej. Tuż obok starej, kolonialnej zabudowy, rośnie gigant. Międzynarodowe Muzeum Voodoo. Budynek jest wciąż w budowie, ale już z zewnątrz robi kolosalne wrażenie. Jest nowoczesny, ogromny i organiczny w kształcie. Widać, że Benin stawia na swoje dziedzictwo. To będzie światowa wizytówka religii Vodun.
Wracamy do katedry. Nasza Astra stoi tam gdzie stała. Nie wybuchła. Josef drzemie na fotelu. Chyba możemy jechać dalej! Wchodzimy jeszcze na chwilkę do ogrody botanicznego, ale po zachodzie słońca robi się bardzo szybko ciemno i w zasadzie niewiele wtedy widać.