Wjazd do Beninu był jak podróż w czasie. Mały posterunek na końcu świata, zero prądu, cisza. Celnik, zamiast skanować paszporty, z namaszczeniem przepisywał nasze dane do wielkiego, papierowego zeszytu. Klimat niesamowity, ale to był dopiero początek "atrakcji".
W pierwszym większym mieście, Boukoumbé, biurokracja uderzyła ze zdwojoną siłą. Ponad godzina na posterunku policji – papierologia, pytania, pieczątki. A potem werdykt: "Opony do wymiany. Natychmiast". Nasz kierowca pojechał do warsztatu, a my zostaliśmy "uziemieni" w lokalnym barze.
Na pocieszenie zostało nam zimne piwo, słodkie pomarańcze i lokalne smażone przekąski – pyszny smażony ser (wagasi) i kurczak. Siedzieliśmy zrelaksowani, myśląc, że to koniec problemów. Błąd.
Gdy kierowca wrócił, minę miał nietęgą. "Będziemy musieli zmienić samochód" – rzucił. Ruszyliśmy z duszą na ramieniu.
I stało się. Zaledwie 2 km przed Natitingou, samochód po prostu umarł. Cisza. Dym. Koniec. Diagnoza była bezlitosna: zatarty silnik.
Ironia losu? Siedziałem na rozgrzanym asfalcie w kąpielówkach. Byłem już ubrany na wizytę przy Wodospadach Kota, gdzie mieliśmy się za chwilę kąpać. Zamiast chłodnej wody, miałem pot, kurz i nerwowe telefony do właściciela wypożyczalni.
Po długich i bolesnych negocjacjach stanęło na tym: przyślą po nas auto zastępcze, które zawiezie nas prosto do Dassa-Zoumè. Wodospady przepadły. Dzień stracony. Siedzimy na asfalcie, wypatrujemy każdego SUV-a, marząc o klimatyzowanej Toyocie.
I wtedy nadjechała ONA. Nie SUV. Nie terenówka. Podjechała 30-letnia Astra w kombi. Stan? Dramatyczny to mało powiedziane. Auto wyglądało, jakby przeżyło trzy wojny i dwa potopy. Strach było dotknąć klamki, żeby nie odpadła. Nawet podsufitki brakowało.
Nasz nowy szofer to kolejna zagadka. Nie mówi po angielsku. Mówi tylko w lokalnym narzeczu, które oczywiście nie znamy. Ba, on ma problem nawet z francuskim! Komunikacja ogranicza się do machania rękami.
Upchnęliśmy się do tego wehikułu czasu. Jest ciasno, głośno i trzęsie, ale koła się kręcą. Jedziemy do Dassa-Zoumè. Jesteśmy źli, zmęczeni i spoceni, ale przynajmniej posuwamy się do przodu.
Benin na start dał nam solidną lekcję cierpliwości. Trzymamy kciuki, żeby ta Astra dojechała w jednym kawałku!