Podróż przez Togo to nieustanne pasmo niespodzianek. Czasem największe atrakcje trafiają się w momentach najbardziej prozaicznych. Tak było dzisiaj w miejscowości Anié.
Zjechaliśmy na stację benzynową z prostym celem: napoić nasze auto i rozprostować kości. Tymczasem okazało się, że zaparkowaliśmy w samym sercu pulsującego życiem, gigantycznego targu!
To, co działo się w okolicy stacji, to czyste szaleństwo. Anié to jedno wielkie targowisko ciągnące się wzdłuż drogi.
Dosłownie góry jedzenia. Zobaczyliśmy piramidy ułożone z bulw pochrzynu (yams) – wielkich jak kłody drewna! Obok sterty ananasów, które pachniały tak słodko, że czuć je było przez zamknięte szyby auta.
Kobiety w przepięknych, wzorzystych materiałach, balansujące z ogromnymi misami na głowach, lawirujące między samochodami i ciężarówkami.
Krzyki sprzedawców, targowanie się, trąbienie klaksonów. Totalny chaos, ale jaki fascynujący!
Serwisy rowerowe z rowerami do góry kołami i naprawiający je w kuckach.
Oczywiście nie skończyło się na paliwie. Nie dało się stąd wyjechać z pustymi rękami. Zaopatrzyliśmy się w zapas owoców na drogę – świeże pomarańcze i banany kupione tu smakują sto razy lepiej niż te z marketu w Europie. I kosztują grosze!
Anié to dowód na to, że w Afryce życie toczy się na ulicy. Tankowanie trwało 5 minut, ale wrażenia wzrokowe zostaną na długo. Z pełnym bakiem i bagażnikiem pełnym witamin ruszamy dalej na północ! No i oczywiście my też zatankowaliśmy chłodnego lagera Djama.