Dziś rano obudziliśmy się w Togo, ale kąpiel braliśmy już w Ghanie. I nie, nie staliśmy w kolejkach na przejściu granicznym. Zrobiliśmy to w stylu prawdziwych szmuglerów – piechotą, przez góry!
Droga z Yikpa do Wli to nie jest zwykły spacer. To przeprawa przez tzw. "zieloną granicę" (oczywiście wszystko legalnie, z przewodnikiem!). Szlak prowadzi najpierw ostro w górę a następnie w dół, zboczami gór, przez gęsty las i plantacje bananowców.
Najlepszy moment? Kiedy uświadamiasz sobie, że właśnie zmieniasz kraj, a jedynym znakiem granicznym jest... inny odcień zieleni drzew albo strumyk. Żadnych szlabanów, żadnych celników w budkach – tylko my, ścieżka i odgłosy dżungli. Zejście jest dość strome, ale widoki na dolinę po stronie ghańskiej rekompensują każde potknięcie.
Gdy dotarliśmy na dół, do rezerwatu Agumatsa, klimat zmienił się w prawdziwy "Park Jurajski". Płaska, szeroka ścieżka prowadzi wzdłuż rzeki, a nad głowami... nietoperze owocożerne! Wiszą na skalnych ścianach wąwozu jak gigantyczne, czarne owoce. Ich pisk i szum skrzydeł, gdy zrywają się do lotu, robią niesamowite wrażenie.
Po około 40 minutach marszu usłyszeliśmy huk. A potem go zobaczyliśmy.
Wodospad Wli (Wli Falls) to absolutny król tego regionu. To najwyższy wodospad w Afryce Zachodniej. Woda spada tu z około 80 metrów w dół! Poprzednie wodospady, które widzieliśmy w Togo, były piękne i urocze. Wli jest potężny.
Stojąc kilkadziesiąt metrów od niego, jesteś już mokry od mgiełki wodnej, którą wiatr roznosi po całej dolinie. Podejście pod samą kaskadę to walka z żywiołem – woda uderza z taką siłą, że trudno złapać oddech, a huk zagłusza własne myśli. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić wejścia do wody (choć tutaj jest ona znacznie zimniejsza niż w Womé!).
To miejsce uczy pokory wobec natury. Czujesz się przy tej ścianie wody mały jak mrówka.
Wracamy zmęczeni, ale naładowani energią. Dwa kraje, jeden dzień i widok, który zostanie z nami na zawsze.