Baracoa to pierwsze hiszpańskie miasto na Karaibach. Założone w 1511 roku. To tutaj na plaży wylądował Krzysztof Kolumb. Przez dłuższy czas miasto było stolicą Kuby. Dlatego dziwi fakt jak ciężko tutaj dojechać. Przez długi okres mieszkańcy byli izolowani od reszty kraju. Może właśnie to zadecydowało o egzotycznym charakterze tego miejsca. Wokoło góry i dżungla. Nad miastem góruje charakterystyczne płaskie wzniesienie El Yunque - opisane przez Kolumba jako "kwadratowa góra". Baracoa uważa się też za kubańską stolicę czekolady.
Główny plac, Plaza Independencia, tętni życiem. W znajdującej się przy nim katedrze można zobaczyć krzyż winorośli, który miał zostać wbity w ziemię przez Kolumba, jednak obecnie został przewieziony do Hawany na obchody 500-lecia miasta. (Krzyż wg badań faktycznie ma ponad 500 lat ale zbudowany jest z miejscowej roślinności, dlatego historia wydaje się wątpliwa). Przy deptaku Maceo znajduje się kilka ciekawych knajpek, my polecamy klub w którym codziennie po 21 zespoły na żywo graja salsę a niesamowity wodzirej zachęca wszystkich do tańca. Wszystkie pomalowane na żółto budynki w mieście to dawne fortyfikacje. Warto wejść po licznych schodach do jednej z nich - hotelu El Castillo który urządzono w starym forcie. Z znajdującego się tam tarasu rozciąga się wspaniały widok na obydwie zatoki otaczające miasto.
Pierwszego dnia wybieramy się na trekking po dżungli na wschód od miasta. Za rozciągającą się tam plażą trzeba pokonać ujście rzeki Miel. Normalnie robi się to drewnianym mostkiem ale mostek zerwało. Dlatego od jednego brzegu do drugiego pływa mała łódeczka. Część ekipy płynie łódką a część wpław. Dalej idzie się wzdłuż dawnego brzegu rafy koralowej, który obecnie jest wysokim urwiskiem. Na skałach wygrzewają się kubańskie legwany, lub może nam się zdawało ;) Po drodze mijamy kilka miejscowych gospodarstw w których można kupić czekoladę i inne pamiątki z nią związane. Wchodzimy wyżej pod wspomniane urwisko i tam kilka razy trzeba przeciskać się przez wąskie jaskinie. Na końcu czeka nas orzeźwienie w małym jeziorku na dnie jaskini. Dobrze jest zabrać ze sobą czołówkę, ponieważ w jaskini, jak to w jaskini, jest ciemno. Woda nie jest zimna. Wracając zatrzymujemy się na obiad w przyczółku Baracoa - Boca de Miel na obiad. Miejscowi przynoszą wiele słodkich wyrobów żeby je nam sprzedać. Taka domowa czekolada jest naprawdę bardzo smaczna. Hitem są słodkie kokosowe rożki zawinięte w liść bananowca - cucurucho. Wracamy już późnym wieczorem obserwując miejscowych poławiających langusty na plaży. Spacer nadmorską promenadą przy dźwiękach rozbijających się fal działa bardzo uspokajająco.
Kolejny dzień poświęcamy na wycieczkę jeepami na plantację kakao. Właścicielka opowiada nam o kakaowcach i produkcji kakao. Cały proces jest dosyć skomplikowany i wymaga fermentacji ziaren kakaowca.
Popołudniu jedziemy do kanionu rzeki Yumuri. Tutaj można znowu popływać w rzece czy kupić od pojawiających się z znikąd miejscowych z workiem kokosów Coco Loco. Troszkę straszy nas deszcz, który szybko mija i na koniec dnia pojawia się słońce przy którym możemy jeszcze trochę odpoczywać na plaży.