Z samego ranka jet lag daje się we znaki. Budzę się już o 5 i nie mając co z sobą zrobić wybieram się na zwiedzanie miasta w biegu. Pierwszy cel to Punta Gorda, wysunięty cypel na południu miasta. Wzdłuż wybrzeża prowadzi do niego miejscowy Malecón. Mijam drewniane wille pamiętające dawne czasy. Mam okazję podziwiać wspaniały wschód słońca z punktu widokowego na samym koniuszku cypla. Po tym spektaklu światła wracam do centrum, pod drewniany łuk triumfalny z 1909 roku. To jemu miasto zawdzięcza określenia kubańskiego Paryża. Jest w tym dużo przesady, chociaż faktycznie da się wyczuć francuskie wpływy imigrantów z Francji i Luizjany w architekturze.
Po powrocie jemy śniadanie w ogrodzie, wśród bananowców. Zestaw śniadaniowy podobny, głownie owoce, jajka i świeże pieczywo.
Po śniadaniu już razem idziemy wszyscy na spacer w stronę placu Jose Martiego ozdobionego wspomnianym łukiem. W centrum można skorzystać z WiFi, jeśli oczywiście ma się zdrapkę. Nad placem góruje majestatyczna katedra Niepokalanego Poczęcia z XIX wieku. Na przeciwległej ścianie polecam odwiedzić Palacio de Ferrer z wieżą widokową skąd roztacza się wspaniały widok.