Wracamy do Porto. Raz, że chcemy je zobaczyć za dnia, przy pięknej i słonecznej pogodzie. A dwa, że Piotrek i Franek chcą zobaczyć stadion FC Porto.
Jednak najpierw raz jeszcze lądujemy na wybrzeżu oceanu. Tym razem jest dużo przyjemniej.
Zwiedzanie miasta zaczynamy od stadionu. Udało się nam kupić ostatnie bilety. Murawę przysłaniają ogromne reflektory podświetlające trawę. Można sobie zrobić zdjęcie, ale tylko z oficjalnym fotografem. Bez tego nie wolno wejść na murawę. Zwiedzamy trybuny, lożę prezydencką i szatnie. Jest także muzeum FC Porto z wyjściem przez sklep z pamiątkami. Nie jesteśmy pasjonatami takich obiektów, ale chłopakom się podobało, a to najważniejsze.
Teraz czas na stare miasto. Za dnia robi jeszcze lepsze wrażenie. Spokojnie przemieszczamy wąskie uliczki. Nie jest tłoczno. Wycieczkę umilamy sobie przegryzając pieczone kasztany. Jeśli ktoś nie lubi chodzić to może zobaczyć miasto z okien zabytkowego drewnianego tramwaju. Nad Douro dochodzimy w sam raz na zachód słońca. Most i kamienice cudownie wyglądają w ciepłym świetle zachodzącego słońca. Przechodzimy na drugi brzeg uciekając z Porto do Vila Nova de Gaia. Jest to już inne miasto. Dawna spiżarnia, gdzie przechowywano spławiane rzeką wino. Nad brzegiem, przy deptaku jest mnóstwo kafejek. W jednej z nich zatrzymujemy się na winko i lokalne piwo (Nortada, Super Bock - nic szczególnego). Spacerujemy jeszcze jakiś czas promenadą, aby wrócić poźniej do Porto. Czeka nas jeszcze jedno "must see" - wieczór fado ;) Zarezerwowaliśmy kolację z muzyka na żywo w tle. W knajpie oprócz naszej ekipy są jeszcze tylko dwie dziewczyny z Polski. Naprawdę widać, że to niski sezon. Fado jak fado, ale jest przyjemnie. Kończymy po kilku butelkach wina i kilkunastu utworach.
Wracamy raz jeszcze nocnymi ulicami Porto.