Kolejna noc w samolocie. Tym razem trochę dłuższa. Ale mycie się w lotniskowych łazienkach to nie jest to co lubimy najbardziej. Ostatnio dużo spacerowaliśmy i pływaliśmy po kanałach, więc tym razem postawiliśmy na inny popularny tutaj środek transportu: rower. Najpierw pociągiem za kilka euro (bilet tu i z powrotem 8,6 euro, dzieci 2,6 euro) jedziemy na dworzec centralny. Tutaj, w budynku dworca, znajduje się doskonała wypożyczalnia rowerów MacBike. Mają i zwykłe holenderki i dla dzieci i tandemy i z koszem na Piotrka i wszystko sprawnie i rzeczowo. Dostaliśmy mapkę polecanych tras i ruszyliśmy w soja drogę. Najpierw chciałem zobaczyć dawną linię obronną Amsterdamu. Dojechaliśmy do pierwszego fortu. Ładnie opisany i po części odrestaurowany. Słońce paliło na tyle mocno, że postanowiliśmy urządzić sobie piknik nad kanałem, w cieniu drzew. Po pikniku, serze i winie już nam się nie chciało jechać dalej. Dlatego ruszyliśmy w drogę powrotną z myślą o zobaczeniu jeszcze kilku kanałów. Po drodze zatrzymał nas jeszcze na chwilę lokalny browar w starym młynie. Generalnie im bliżej centrum tym ruch rowerowy mocno się wzmagał. Jechała nas kolumna ośmiu osób i ciężko było nam wszystkim na jeden raz przejechać skrzyżowania na zielonym. Jednak tak jeździ się całkiem inaczej niż u nas. Tego trzeba się nauczyć. Najbardziej bałem się o najmłodszych, żeby czasem komuś nie podjechali pod koła. Na szczęście Piotrka zapobiegawczo wsadziłem do swojego roweru z dużą skrzynią. Jakoś tak bałem się trochę jego ułańskiej fantazji.
Szczęśliwi wróciliśmy na czas, pięć minut przed zamknięciem wypożyczalni (zamykają o 18.00). Pociągiem z powrotem na lotnisko i do naszych bramek dotarliśmy jak boarding już trwał.
W samolocie niesamowita niespodzianka dla Piotrka. Stewardesa, zagadnęła go czy chce zobaczyć kabinę pilota. Jak zobaczył go tam pilot to zaprosił go za stery. Cały lot był już taki szczęśliwy, że z całej wycieczki zapamięta chyba tylko to zdarzenie.
To już nasza ostatnia, krótka noc w samolocie.