Rano pociągiem miejskim podjeżdżamy do centrum (bilet 3$) skąd ma nas zabrać nasza firma od kamperów. W końcu dzisiaj zamieniamy hotele na nasz ruchomy domek. To jest nasz debiut i trochę się obawiam jak to będzie. Z papierami i szkoleniem schodzi nam bardzo długo. Widać, że mają duży ruch. Niestety nie damy rady już dzisiaj zrealizować naszego planu. Wybieramy skróconą wersję i jedziemy do Banff z krótkim postojem nad jeziorem w okolicach Canmore. Z wozem nie jest tak źle jak się obawiałem. Ford prowaszi się jak mały traktor. Tylko trzy biegi w automacie. Pod górę wyje jakby mu silnik chciał wyskoczyć ale daje radę. Po 90km już jedna czwarta baku znika. Dobrze, że paliwo tu stosunkowo tanie. Kamper w pełni wyposażony i zaopatrzony w niezbędne rzeczy. Robimy tylko zakupy spożywcze w Walmarcie i wygodnie się rozpakowujemy. Nasz pierwszy kemping Trailer Court calkiem przyjemny. Nie można tylko grillować na otwartym ogniu, a my tyle mięsa nakupiliśmy. Na szczęście jakaś miejscowa osoba, która tutaj ogarnia teren, podpowiedziała nam, żeby pojechać sobie do Cascade Pounds i tam jest ładnie i czekają miejsca do grillowania. Okolica przepiękna, jak z obrazka. Ogromne, skaliste góry robia wrażenie. Troszkę przypomina to Dolomity. Gdy się już rozbiliśmy spotykamy się wszyscy na piwko, wino i planowanie jutrzejszych tras. Już nie możemy się doczekać.
13.07
Dzień zaczynamy od odlaczenia kampera od prądu i wody. Idzie to całkiem sprawnie. Ruszamy do Bow Falls. Uroczy wodospad niemal w centrum Banff. Parkingi jeszcze puste. Oczywiscie wszystkie RV kierowane są na szary koniec.
Nastepny przystanek to Sulphur Mountain. Na 2200 m.npm. wjeżdżamy gondolą. Przed 10am w bilecie rodzinnym wszystkie dzieciaki są za darmo, dorosły płaci 64$. Na szczycie ogromna, kilkupiętrowa stacja z tarasem widokowym na dachu. Ludzi masa. Idziemy krótką trasą na sąsiedni szczyt. Dawno temu gdy byliśmy w Yellowstone bardzo dziwiły nas szlaki które w całości praktycznie prowadzą po drewnianych chodnikach z barierkami. Tutaj jest podobnie. Tak było w Pacific Rim NP i tak jest tutaj. Jak nie drewniany chodnik to asfaltowa ścieżka lub szeroki szutr. Tylko dalekie, kilkudniowe i poważniejsze szlaki przypominają nasze rodzime ścieżki.
Nasza przepustka do parków, o ktorej już pisałem, upowaznie jeszcze do odwiedzenia jaskini gdzie zaczęła sie historia Banff. Jaskinia taka sobie, ale ładny punkt widokowy. Wypływa tutaj źródło z bardzo siarkową wodą. Nie można jej dotykać, żeby nie podrażnić skóry. Do życia w takim środowisku dostosowały się małe ślimaczki które można spotkać tylko tutaj.
Tutaj, spacerując nad Bow Riwer, niektorzy z nas mieli szczęście i zobaczyli niedźwiedzia. Dorosły samiec czarnego niedźwiedzia. Strażnicy parku mówili, że waży okolo 200kg.
Po takich wrażeniach jedziemy nad Cascade Pounds. Faktycznie piękne miejsce. Chcieliśmy kupić drewno na ognisko i w drodze na stację spotkani strażnicy miło nas zaskoczyli. Okazało sie, że niemal na każdym kempingu jest przygotowana góra drewna dla turystów. Ognisko w towarzystwie piesków preriowych udało się znakomicie.
Jedziemy jeszcze, na zakonczenie dnia, nad Minnewanka Lake, czyli Jezioro duchów. Idziemy okolo 2km brzegiem. Dalej nie można bo trasa zamknięta ze względu na niedźwiedzie. Nie spotkalismy już żadnego.
Jutro jedziemy w stronę Lake Louis.