Budzimy się wcześnie nad ranem. Darmowy autobus zawosi nas na lotnisko, skąd o 7.00 mamy krótki lot do Zurychu. W zwiazku z tym, ze nasz lot jest mocno opóźniony dostajemy od Air Canada vouchery na jedzenie. Po 62 franki na głowę. Idziemy coś zjeść i jedziem na miasto. Z lotniska tramwaj numer 10 zawozi nas do centrum. Dorosły 6,8 franka, dzieci połowa stawki a poniżej 6 lat za darmo. Bilety kupuje się w automatach na przystanku. Można płacić kartą.
Niestety dzisiaj pogoda zdecydowanie gorsza. Pada. Dojeżdżamy do dworca głównego i lewą strona rzeki Limmat idziemy w stronę jeziora. Brukowane uliczki robią się śliskie. Nieliczni ludzie przemykają nimi pod parasolami. My w naszych kurtkach skaczemy od arkady do arkady. Szukamy bram i daszków. Nie jest najgorzej. Czasem pada, czasem mży a czasem w ogóle nic się z nieba nie leje. Odwiedzamy kilka kościołów i dochodzimy do jeziora. Był pomysł, żeby też po nim trochę popływać ale jest mgliście. Nie widać żadnych otaczających miasto szczytów. Rezygnujemy i drugą stroną rzeki idziemy w stronę dworca. Stare miasto jest bardzo piękne. Wąskie uliczki, klimatyczne, średniowieczne domki. Kwiaty w oknach. Niesamowity kontrast z olbrzymimi bankami tuż obok. Tramwajem wracamy na lotnisko i mając jeszcze troche voucherów jemy i schniemy czekajac na lot. Ostatecznie zamiast o 9.25 nasz samolot wystartował o 21. Przynajmniej była okazja zwiedzić największe miasto Szwajcarii.