Wjeżdżamy do tego przedziwnego niby-państwa. Uznaje je chyba tylko Abchazja i Osetia Południowa. Po stronie mołdawskiej nie ma granicy, nie jest to dziwne, w końcu trudno przyznawać się do okupacji własnego kraju. W jakiejś odległości od "granicy" naddniestrzańskiej stoi tylko mołdawski policjant i prosi o dokumenty samochodu, prawo jazdy, pyta po co tam jedziemy i życzy nam powodzenia.
Jeszcze przed granicą płacimy pierwszą łapówkę ;( Za wspomnianym policjantem jest ograniczenie prędkości do 19 km/h (ciekawe skąd oni taką prędkość wzięli) a my podjeżdżamy do szlabanu jadąc około 30 km/h. To będzie kosztować. Uśmiechnięty policjant Naddniestrza zaprasza mnie do swojej klitki i pyta "Co my teraz zrobimy?" Z 20 euro udało się wynegocjować 10 euro.
Jesteśmy w końcu na granicy. Sprawdzają nasze paszporty i nakazują zjechać na parking. Tam idziemy do biur pograniczników. Kontrola paszportów jest stosunkowo szybka. Dostajemy karteczki z wizą, ponieważ nic wbić do paszportu nie mogą. Idziemy do następnego okienka, ponieważ chcemy importować do Naddniestrza nasz samochód. Taka jest procedura. Każdy zagraniczny samochód jest traktowany jako import. Celniczka naliczyła nam 39 dolarów opłaty po jej ocenie wartości naszego samochodu i organoleptycznej pomocy jej kolegi (można płacić dolarami, euro lub rublami - karty w całym kraju są kompletnie nieprzydatne). Pozwoliła podumać, czy jedziemy dalej autem czy zostawiamy je na parkingu i bierzemy taksówkę. Byliśmy przygotowani na większe koszty,dlatego płacimy, dostajemy kartkę potwierdzającą import i jedziemy. Z wspomniana karteczką, można wjeżdżać do Naddniestrza przez pół roku tym samochodem.
Nie było tak źle. W Benderach chcieliśmy zobaczyć jeszcze twierdzę, ale niestety są tam teraz koszary więc nie ma szans. Rosjanie się nawet nie kryją z tym, że tam stacjonują. Co chwila, zwłaszcza w pobliżu granicy stoją punkty kontrolne z pojazdami opancerzonymi z rosyjskimi emblematami.