Do Odessy dojechaliśmy po południu. W recepcji naszego hotelu przywitała nas jakaś głośna afera z rzekomo skradzionym paszportem. Jakoś tak teraz zrobiło się nieufnie, jednak zostajemy.
Udajemy się w stronę nabrzeża. Im bliżej centrum tym robi się coraz gwarniej. To przecież sobotnie popołudnie. Na deptaku mnóstwo ulicznych artystów itp. Jest głośno i kolorowo. Odessa tętni życiem. Po późnym obiedzie spacerujemy dalej w stronę opery i słynnych schodów potiomkinowskich. Schody te są chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem Odessy.
30.07
Śniadanie w hotelu okazuje się jakąś porażką. Pani wyjmuje z plastikowego pudełka kotleta i podgrzewa go w mikrofali dając do tego kubek herbaty lub kawy. Rezygnujemy z tej przyjemności i idziemy poszukać czegoś na mieście.
Odessa jest bardzo ładnym miastem z dużą ilością zabytków. Można po nim spacerować cały dzień i tak też robimy. Polecamy zobaczyć przeszkolony Pasaż, który jest dawną, swego rodzaju, galerią handlową. Koniecznie trzeba zobaczyć operę i przejść się ulicą Derybasivską czy nadmorską promenadą. No i oczywiście wspomniane już schody Potiomkinowskie. Prowadzą one do portu Odessy. Jest tam wielki hotel Odessa który wygląda na opuszczony lub nigdy nie otwarty. Tak samo ogromny terminal pasażerski. Wszystko puste. Ciekawe czy to wynik sytuacji na Krymie? Wydawać by się mogło, że taki port będzie pełen ludzi, a jednak nic z tego.
Po południu, gdy słońce było jeszcze wysoko a nogi już zmęczone postanowiliśmy trochę popływać w Morzu Czarnym. Poszliśmy na najczęściej polecaną plażę Odessy: Lanzeron. I to był jednak błąd. Pierwszy raz musieliśmy leżeć na plaży z podkulonymi nogami, taki tłok. Chyba większość mieszkańców tak właśnie postanowiła spędzić niedzielne popołudnie. Ale woda całkiem przyjemna, można było śmiało popływać.