W Brześciu pojawiamy się późnym popołudniem. Wynajęliśmy całkiem sympatyczny apartament niedaleko deptaku na ulicy Sowieckiej. Na szczęście apartament wyglądał o niebo lepiej niż blok z zewnątrz i jego klatka. Przywitał nas gospodarz, który zapewnił, że samochód może bezpiecznie zostać na parkingu pod blokiem. Pokazał też gdzie w okolicy jest strzeżony parking jeśli mamy jakieś obawy. Postanowiliśmy zaryzykować. Miała być możliwość zapłacenia kartą ale trzeba było iść do bankomatu, bo nie zdążyliśmy jeszcze zaopatrzyć się w białoruskie ruble. Cena niezbyt wygórowana jak za takie warunki. Za całą naszą trojkę zapłaciliśmy około 100 zł.
Idziemy na ulicę Sowiecką (jak chyba każda główna w tym kraju) poszukać jakiegoś obiadu. Powiem Wam, że to było niezłe zaskoczenie. Ruch na deptaku jak na Krupówkach. Ludzi masa, jacyś muzykanci, pełno knajpek, restauracji itp. Dwudaniowy obiad z piwkiem to około 50zł. Jako danie regionalne polecono nam zupę solankę i placki ziemniaczane z grzybami lub mięsem. Może być na początek.
Najedzeni i zadowoleni idziemy w stronę Twierdzy Brzeskiej. Błądząc trochę jakimiś bocznymi ścieżkami weszliśmy bocznym wejściem. Twierdza w zasadzie jest wielkim parkiem, ładnie wszystko przystrzyżone, zadbane. W centralnej części pozostało kilka dawnych zabudowań z najbardziej znanym Soborem garnizonowym Św. Mikołaja. Jest kilka monumentalnych rzeźb, stare działa itp. rzeczy jakie można znaleźć w tego typu miejscach. Generalnie całkiem miłe miejsce na spacery. Nawet o tej porze widać jakieś wycieczki dzieci którym nauczyciele zapewne opowiadają o dzielnych radzieckich bohaterach, którzy stawili tutaj opór dużo liczniejszym Niemcom.
Wolnym krokiem przez miasto wracamy na deptak, żeby skosztować raz jeszcze lokalnego piwa.