Pomimo nocy na lotnisku wita nas gorące i bardzo wilgotne powietrze. Pot leje się po plecach. Lotnisko jest dosyć puste a my kierujemy się do wskazanego przez wszystkich kantoru na piętrze. Poznajemy pierwszy znak rozpoznawczy Kuby, niekończącą się kolejkę. Cierpliwie stoimy i czekamy razem z innymi. Jednak po jakimś czasie i małym spacerze po okolicy okazuje się, że na zewnątrz lotniska jest inny kantor przy którym nikt nie stoi. Kurs ten sam. Wymieniamy euro, ponieważ jest to bardziej opłacalne. Do dolarów doliczane jest dodatkowo 12% prowizji. Dla ułatwienia peso wymienialne to mniej więcej jedno euro, jest to waluta dla obcokrajowców. Ozdobione są grafikami pomników. Jest jeszcze peso kubańskie, dla Kubańczyków. Jest warte dwadzieścia pięć razy mniej a figurują na nim portrety bohaterów rewolucji.
Łapiemy taksówki i jedziemy do naszej casa particulares. Gospodyni pomimo późnej pory nadal na nas czeka. Idziemy spać, chociaż nie jest łatwo przy takim zaduchu. Dobrze, że jest klimatyzacja i wentylator. Nasza kwatera to właściwie sypialnia udostępniona w prywatnym mieszkaniu. Gospodyni śpi obok a w dzień krząta się po mieszkaniu.
Rano czeka już na nas śniadanie. Głównie owoce, jest też jajko, kawa i herbata. Na deser ciasteczko. Wśród znanych ananasów i zielonych pomarańczy znaleźć można gujawę (gruszla) czy fruta bombę, czyli naszą papaję (uwaga na to polskie słowo - na Kubie to popularne słowo na intymna część kobiecego ciała).Właściciele kwater maja trochę lepiej niż inni Kubańczycy, ponieważ maja dodatkowe racje żywności dla swoich gości. Inni nadal mają żywność reglamentowana kartkami . Tylko rumu nie brakuje w sklepach.
Po śniadaniu wybieramy się poznać miasto. Spacer w stronę starej Hawany. Po drodze kolejka do banku, żeby rozmienić więcej kasy i wizyta w ETECS, czyli firmie telekomunikacyjnej sprzedającej kartki zdrapki do internetu. Internet to tez fenomen tego kraju. W kilku miejscach w mieście, zazwyczaj główne place lub parki można się połączyć z publicznym WiFi w którym należy się zalogować podając numer ze zdrapki i za jedno peso (wymienialne - o takiej walucie będę pisał, chyba, że zaznaczę inaczej) mamy godzinę internetu. Można się rozłączyć i godzinkę podzielić na kilka logowań. Na początku czas szybko płynie ale po dwóch dniach człowiek przestaje szukać połączenia i okazuje się, że nic nie traci. Co więcej ma dużo więcej czasu na rozmowę z przyjaciółmi niż zazwyczaj ;)
Zwiedzanie miasta zaczynamy od wycieczki starymi taksówkami po najbardziej znanych punktach. Cena z cennika to 50 peso za samochód ale można się dogadać. Okazja, żeby zobaczyć parlament, starą Hawanę, nową Hawanę, Malecon i inne popularne miejsca. Można zaplanować trasę spaceru.