Dojeżdżamy do Bodo. W pierwszej kolejności jedziemy do portu. Jest po 13 i trwa właśnie załadunek promu na Moskenes. Nie liczymy na odpłynięcie tym właśnie kursem ale ustawiamy się w kolejce do następnego. I tu zaczynają się problemy. Obsługa wyprasza nas z kolejki, ponieważ nie mieścimy się w kolejce a kolejkę do następnego promu można formować dopiero po załadowaniu obecnej. Grzecznie odjeżdżamy, co okazało się błędem. Część obeznanych z sytuacją kierowców nie odjeżdża tylko bezczelnie czeka i dobrze na tym wychodzi. Gdy już wszystkich zapakowano, zaczęła się formować następna kolejka do której natychmiast podjechaliśmy ale już byliśmy daleko w tyle. Cierpliwie czekamy kolejne dwie godziny. Zdążyliśmy już nawet opłacić bilet. Gdy podpłynął prom, rozpoczął się załadunek. Nasi towarzysze wjechali a my niestety nie, byliśmy pierwszym zatrzymanym samochodem. Dopchnięto jeszcze kilka osobówek, ale dla nas nie było już miejsca. Nie pomogło machanie wykupionym biletem. Kolejny prom odpływa za cztery godziny. Musiały nam wystarczyć przeprosiny obsługi i zagwarantowane pierwsze miejsce przy następnym załadunku.
Mając tyle czasu pojechaliśmy zwiedzić miasto Bodo i okolice. Całkiem przyjemnie ale bez jakiejś nadmiernej ekscytacji. Jedyny plus to udało nam się kupić fajny obrazek w miejscowej galerii który ozdobi naszą ścianę w domu z podobnymi pamiątkami z innych wycieczek.
Na Lofoty docieramy dopiero około 22. Na szczęście słońce jest jeszcze wysoko ;)